Mówi się, a nawet jest to ustawowo w naszym kraju ustalone, że rodzina wielodzietna to taka, która jest w posiadaniu trójki i więcej dzieci. Zostało to zapisane w ustawie dopiero w 1991 roku. Dlaczego? Czy to jest coś niezrozumiałego co wymaga literalnego ujęcia w prawie? Jak widać tak. Kiedyś w dawnych czasach rzeczywiście posiadanie więcej niż trójki dzieci było normą. To był pewien standard i do tego bardzo dobrze postrzegany. To raczej Ci bezdzietni lub małodzietni mogli czuć się nieswojo w środowisku, gdzie rodzina składała się z kogoś więcej niż 2+1, czy 2+ pies. Posiadanie dużej liczby dzieci, było inwestycją w przyszłość, ale nie tylko. Nie w głowie kobiecie było realizowanie siebie na innym polu niż żona i matka, a te które zajmowały się jeszcze czymś zawodowo na pierwszym miejscu i tak stawiały rodzinę.
DZIETNOŚĆ W POLSCE
Wg danych UNICEF’u proces spadania liczby dzieci w Polsce ma swój początek w latach 80tych. To było dosłownie przed chwilą! A konkretnie rok 1989 uznaje się za ten początkujący depresję urodzeniową i wiąże się ze zmianami społeczno-kulturowymi, zmianą modelu funkcjonowania rodziny, wzrostem wieku matek rodzących pierwsze dziecko itd. Warunki ekonomiczne są wymienione na ostatnim miejscu. Nie bez powodu jak sądzę. W obecnej sytuacji następne pokolenie nie zastąpi tego żyjącego teraz itd. Zmiany demograficzne są wielorakie, ale nie chcę teraz o nich pisać.
DLACZEGO NIE CHCEMY RODZIĆ DZIECI
Próbując odpowiedzieć na pytanie, dlaczego rodzi się tak mało dzieci, do głowy przychodzą mi takie argumenty:
1) brak możliwości finansowych – za niskie zarobki, za małe mieszkanie, za dużo kredytów, brak miejsca w tanich przedszkolach, jak pogodzić pracę z domem itd…. Zaraz, zaraz. Ale o czym my tu mówimy? Pokolenie naszych rodziców to dopiero była jazda, po dwóch w pokoju, kartki na masło, brak wszystkiego, nie brakowało tylko jednego – dzieci. Popatrzmy na kraje dzisiejszej Europy, której w całości bez wyjątku dotyczy kryzys demograficzny. Dunki czy Niemki nie mają często tych dylematów wymienionych wcześniej, a jednak wcale nie wyrywają się do rodzenia… dziwne?
2) egoistyczne pobudki – JA! to jest słowo klucz dzisiejszych czasów. Moje ciało, mój wybór, moja wolność. Kiedy zobaczymy, że argumenty z punktu wyżej nie mają uzasadnienia, bo i w Polsce są kobiety dobrze sytuowane, czy nie nasuwa się na myśl, że kieruje nimi zwykły egoizm? Oczywiście ubrany w stosowne wyjaśnienie: jaki to okropny świat, szkoda dziecka! Przecież ja tyle pracuję, rozwijam się, nie miałabym czasu na siedzenie z nim w domu, a skoro sama nie wychowuję to po co w ogóle? A co jeśli ja nie czuję powołania do macierzyństwa? Nikt mi nie wmówi, że mam kochać dzieci jak ja nic do nich nie czuję. No tak, rzeczywiście można to samolubstwo jakoś wyjaśnić;
3) wizja niewolnictwa – wiele kobiet wpada w ten tok myślenia, mając wizję rozczochranej, nie mającej normalnego życia kobity, pozbawionej własnej woli. Dzieci jako synonim nieudacznictwa i porażki, a wielodzietność jako źródło patologii. Dziecko to ograniczenie mojego JA, to dodatkowy balast, kula u nogi, która ściąga mnie w dół. Jak można traktować kobietę jak maszynę do rodzenia dzieci? Przede wszystkim i na pierwszym miejscu myśl o sobie kobieto!
NISKA DZIETNOŚĆ DOTYCZY WSZYSTKICH
Problem w żadnym wypadku nie jest jednostkowy, ale dotyczy zmian wielu społeczeństw. Myślę, że ogromny wpływ na niską dzietność w Polsce i Europie, mają diametralne zmiany i przeobrażenia w procesie powstawania, rozwoju i rozpadu rodziny. Ogólnie nazwałabym to opóźnianiem zakładania rodziny i decyzji o dzieciach. Na ten proces składa się spadek częstości zawierania małżeństw, popularność wolnych związków, ślub w późniejszym wieku, niechęć do posiadania dzieci lub odkładanie na lepsze czasy decyzji o pierwszym dziecku, wzrost liczby urodzonych dzieci poza małżeństwami (wzrost liczby samotnych matek) czy rosnąca liczba separacji i rozwodów. Jak dla mnie to wszystko ma bardzo negatywne zabarwienie. To z pewnością nie jest proces, który prowadzić by miał do szczęścia, zadowolenia z życia, rozwoju i poczucia bezpieczeństwa. Na pewno nie.
Jeśli patrzeć na temat dzietności z punktu widzenia ekonomii i gospodarki proces ten jest niemniej niepokojący. Ekonomiści mówią wyraźnie, że jeśli trend się nie odwróci to czeka nas spowolnienie gospodarki i ogromny problem ze wzrastającą liczbą ludzi starszych pobierających emeryturę. To jest już skala makro. A co to oznacza dla pojedynczego obywatela? Że będzie jeszcze trudniej niż jest teraz.
WIELODZIETNOŚĆ NIEMILE WIDZIANA
Mam wrażenie i często taki przekaz widziałam, że wysoka dzietność jest charakterystyczna dla krajów mało rozwiniętych, gdzie nie ma dobrej edukacji, dostępu do antykoncepcji itd. Jednak na świecie jest wiele państw rozwiniętych i bogatych, które maja wysoki współczynnik dzietności. Na czele postawiłabym USA, Francję i Irlandię. Francji można by zarzucić, że większość dzieci pewnie pochodzi z imigranckich rodzin muzułmańskich. To nie jest prawda. 72,7% dzieci pochodzi z rodzin francuskich. W Irlandii także 2 dzieci przypadająca na jedną kobietę to nie wynik emigrantów. 94,2% stanowią Europejczycy. O czym to świadczy? Przede wszystkim o tym, że kobiety chcą mieć dzieci. Także w krajach wysoko rozwiniętych. Na pewno przeszkody finansowe mają ogromne znaczenie, ale nie wyprowadzałabym tego argumentu na pierwszy plan.
Myślę, że problem jest wielkiej wagi, a kiedy rozmawiam ze znajomymi widzę, że każdy jest skupiony mocno na sobie. Czasami brakuje im całościowego, wybiegającego w dal spojrzenia za horyzont. Brakuje odniesienia do wartości nadrzędnych, które zostały zastąpione dążeniem do lepszej jakości życia. Wszystkie te zmiany i to do czego dążą jednostki w przyszłości jednak nie przyniesie dobrostanu naszym dzieciom. Oczywiście nie można uzależniać swojej decyzji od tego, co jest poprawne społecznie bądź nie, ale być może takie dywagacje pomogą spojrzeć na problem trochę szerzej. I tylko o to im chodzi
-
http://tygrysiaki.pl/ Ania – Tygrysiaki
-
http://panimatka.pl/ Pani Matka
-
znawcatematu
-
Weronika Kot